Płatność za efekt w SEO.

Płatność za efekt w SEO. Marzenie Janusza, koszmar branży

Dzisiaj mały storytell o tym, jak pewien jegomość zagotował 3/4 członków jednej z grup facebookowych traktujących o SEO. Ale zanim przejdziemy do tej tragikomicznej historii, warto powiedzieć sobie wprost: czym właściwie jest „płatność za efekt” w pozycjonowaniu?

Chodzi o model rozliczeniowy, w którym klient nie płaci za wykonaną pracę, tylko za rezultaty – najczęściej określane jako „widoczność w Google” albo konkretne pozycje w wynikach. Brzmi jak korzystne rozwiązanie? Na papierze może i tak. W rzeczywistości to najczęściej próba zlecenia realnej pracy bez żadnego budżetu i bez ryzyka po stronie klienta. Czy aby na pewno bez ryzyka? To już osobny temat do którego wrócę w przyszłości.

Model rozliczeń „płatność za efekt” brzmi jak idealne rozwiązanie dla klienta – płacisz dopiero, jak agencja dowiezie wyniki. Tylko że to nie model, to myślenie kogoś, kto zatrzymał się w czasach Windowsa XP i dalej nie wie, że „Adwordsy” już od kilku lat nazywają się Google Ads.

Czym różni się płatność za efekt od rzetelnej współpracy SEO?

Skąd się wzięło to zjawisko?

Podejście „najpierw mi zrób, a potem zapłacę jak zarobię” ma swoje korzenie w folwarczno-bazarowej mentalności lat 90. Zakładam firmę, robię coś na pół gwizdka, nie rozumiem internetu, ale „szwagier mi mówił, że da się wypozycjonować stronę za darmo, tylko trzeba chcieć”.

Wtedy też narodził się mit, że SEO to taka czarna magia, którą informatyk z poddasza może Ci zrobić za 300 zł miesięcznie, a Ty po 2 tygodniach będziesz miał klientów jak z wodospadu.

Ten mit trwa. I wciąż ma się dobrze – szczególnie w głowach panów, którzy 20 lat temu zakładali działalność na instalację alarmów, do dziś wystawiają faktury z Excela i logują się do banku przez Internet Explorera. Zbyt mało obrazowo? A pamiętacie memy z serii „Panie Areczku, Lipton jest dla Zarządu. Saga dla pracowników” no właśnie…

Facebookowa historia pewnego elektryka z Krakowa

Nie trzeba długo szukać. Na jednej z grup facebookowych dla SEO-wców pojawił się post: „Szukam kogoś do pozycjonowania strony, zapłacę dopiero jak będą efekty”. Klasyk. Autorem był pewien instalator systemów alarmowych z Krakowa.

W komentarzach – zamiast ofert – pojawiła się fala merytorycznej, ale ostrej krytyki. Branża nie chciała bawić się w fikcję. Pan nie wytrzymał. Wulgaryzmy, wycieczki osobiste, a na koniec zapowiedź, że „w dupie mam wasze SEO, zainwestuję se w ADOWORDSY, bo to lepiej działa”.

Nie wiadomo, co dziś robi pan instalator. Ale jeśli trzyma się swojej strategii – to raczej nie konwertuje.

Dlaczego ten model nie działa?

  1. SEO to nie abonament z pakietem efektów. To proces, inwestycja, analiza, testy i praca.
  2. Agencja/SEO-wiec ponosi koszty z góry: narzędzia, czas, ludzie, hostingi, treści, linki.
  3. „Efekt” to pojęcie względne. TOP3? TOP10? Ruch? Sprzedaż? Konwersja? Co jeśli masz beznadziejną ofertę albo zero contentu?

Jeśli oczekujesz „efektu”, ale nie chcesz za niego płacić, to tak jakbyś zamawiał obiad w restauracji i mówił, że zapłacisz dopiero, jak nie będziesz głodny za dwie godziny. Albo jakbyś budował dom i chciał zapłacić elektrykowi dopiero wtedy, gdy się już wprowadzisz i stwierdzisz, że wszystko działa – światło się zapala, bezpieczniki nie wywalają, a lodówka chłodzi. To tak nie działa. Ani w budowie, ani w SEO.

Polska mentalność: wszystko za darmo, a jak się nie podoba to „adowordsy”

Wciąż pokutuje w Polsce brak szacunku do pracy intelektualnej. Ludzie gotowi są zapłacić za materiały, za kabel, za wiertarkę – ale jak ktoś robi analizę, strategię, pisze treści, konfiguruje stronę i zdobywa linki, to „pan tylko klika, co pan chce za to pieniądze?”.

To jest dokładnie ta sama mentalność, która mówi:

  • „Zrób pan stronę, zapłacę jak będzie działać”
  • „Logo? Syn mi zrobił w Paincie, ale pan może poprawić gratis”
  • „Ja bym chciał pozycjonowanie za efekt i płatność w reklamie na banerze”

To wschodnia logika. Taka, w której usługodawca ma się cieszyć, że może w ogóle coś robić, a klient traktuje go jak darmowego podwykonawcę do testów.

Podsumowanie? Nie jesteśmy w 2005 roku

SEO się zmieniło. Google się zmieniło. Klienci się zmieniają – albo zostają w tyle. Jeśli dalej myślisz o płatności za efekt, to jesteś klientem, którego każda poważna agencja i każdy szanujący się freelancer po prostu ominie szerokim łukiem.

A potem zostaniesz sam. Z niewypozycjonowaną stroną, z „adowordsami” od kuzyna i z pretensjami, że Internet nie działa.

Wniosek? Za efekt się płaci, bo na efekt trzeba zapracować. I jeśli tego nie rozumiesz – nie jesteś gotowy na marketing, tylko na terapię z rzeczywistością. Zanim ktoś zarzuci mi „Nie masz pan szacunku do klyjenta!” Moich Klientów akurat szanuje bardzo. Ale jeszcze bardziej szanuje siebie, swoją prace i lata, które poświęciłem na zgłębienie tego rzemiosła.

Przewijanie do góry